Hrabina Marta Łosiowa z Budnych
w pamięci następnych pokoleń.
Wstęp:
Już jakiś czas temu rozmawiałem z młodzieżą naszej szkoły na temat osób, które zapisały się w historii naszej ”małej ojczyzny”. Mówiliśmy wtedy o autorytetach i ich znaczeniu dla środowiska, w którym działają. Chętnych, zainteresowanych tym tematem, poprosiłem o wyszukanie informacji o takich osobach godnych zapamiętania i szacunku. Jedna z ówczesnych uczennic przygotowała w oparciu o wspomnienia rodziny pracę na temat pani hrabiny Marty Łoś z domu Budny. Przedstawiła ją na następnych zajęciach, a pozostali uczniowie słuchali z uwagą i zdziwieniem, że autorytetem i osobą godną szacunku może być ktoś „z naszego podwórka”, nie jakaś gwiazda, piłkarz czy bohater wojny. Dzisiaj przypomniałem sobie o tej pracy i chciałbym ją przy tej okazji przedstawić.
Mirosław Choina
Hrabina Łoś była wnuczką Ignacego Budnego, fundatora kościoła parafialnego w Niemcach i właścicielką rozległego majątku ziemskiego. Pani Marta po zawarciu związku małżeńskiego z hrabią Stanisławem Łosiem przyjęła jego nazwisko. Pan Łoś przez kilka lat pełnił obowiązki ambasadora RP w Londynie. Był z wykształcenia historykiem i po zabraniu im majątku, pracował jako profesor historii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Rodzina Łosiów powiększyła się o dwoje dzieci – córkę Elżbietę i syna Marka.
Po śmierci dziadka, który pochowany jest w podziemiach kościoła parafialnego, hrabina stała się właścicielką całego majątku, w skład którego wchodziły: ziemie, las i łąki w Niemcach, uprawne pola w Leonowie i Włókach. Mąż hrabiny, który był naukowcem, nie zajmował się prowadzeniem gospodarstwa, dlatego został zatrudniony ekonom (rządca). To on prowadził wszystkie sprawy gospodarcze.
Gospodarstwo było prowadzone na wysokim poziomie i było rentowne. Dawało wielu ludziom stałe i czasowe zatrudnienie. Prowadzona była hodowla krów (około 100 sztuk) i koni (40 sztuk). Był stały etat dla hodowcy, stolarza, ogrodnika, chmielarza, koniarza, rajcara, który zajmował się hodowlą krów. Nad sprawami finansowymi czuwał kasjer. Całość tego ogromnego mechanizmu działała do końca istnienia majątku bez żadnych zgrzytów czy zakłóceń.
Pani hrabia była osobą religijną. Zawsze z całą rodziną uczestniczyła we wszystkich uroczystościach kościelnych. Opiekowała się świątynią, dbając o jej wystrój, dostarczając piękne kwiaty oraz udzielając urzędującym proboszczom pomocy materialnej. Po nabożeństwach w kościele, hrabina zawsze zatrzymywała się na rozmowy z miejscową ludnością. Była bardzo wrażliwa na ludzką biedę i nędzę. Jeśli komuś działa się krzywda, a zwrócił się do niej o pomoc, nigdy nie odszedł z pustymi rękami. Na przykład, gdy komuś padła krowa, jedyna żywicielka rodziny, otrzymywał bezpłatnie krowę z jej stada.
Otwarte zostały z jej inicjatywy drzwi do bogatej biblioteczki [prywatnej we dworze – przyp. M.Ch.]. Czytelnikami biblioteki byli nie tylko pracownicy majątku, ale też mieszkańcy wsi Niemce i pobliskich miejscowości. Zorganizowała też ochronkę . Na ten cel przeznaczony został piękny budynek w Leonowie. Opieką zostały objęte wszystkie dzieci pracowników i służby majątku. Dzieci dowożone były specjalną bryczką. Otrzymywały dwa pełne posiłki i często urządzano im wycieczki. Ochronkę prowadziła dyplomowana nauczycielka, która wynagrodzenie otrzymywała z kasy majątku.
Hrabina wykazywała wielką dbałość o wszystkich pracowników. Zapewniała im godziwe warunki materialne, systematyczne wynagrodzenie plus tzw. ordynację (ustalona ilość ziemniaków, zboża, itp.). Każdy pracownik otrzymał działkę, na której mógł uprawiać różne warzywa dla własnego użytku. Dostarczany był też opał z lasu hrabiostwa.
Była sponsorem dożynek, podczas których wypłacane były nagrody i wręczano cenne przedmioty. Podczas Gwiazdki pod choinką były świąteczne prezenty dla wszystkich pracowników majątku. Pani Marta była lubiana szczególnie przez dzieci, dla których zawsze miała jakąś niespodziankę. Odwiedzała czworaki, w których mieszkali rataje. Udzielała pomocy tam, gdzie była bieda. Wspomagała chorych lub tych, którzy ulegli wypadkowi podczas pracy. Nazywano ją „dobrą kochaną Mamą”.
Dworek , w którym mieszkali hrabiostwo, był otoczony pięknym parkiem. Rosły tam różne gatunki drzew, pergole wspaniałych róż wytyczały alejki, a klomby różnokolorowych kwiatów tworzyły cudowne dywany. W parku wydzielony był plac zabaw. Znajdowały się na nim różne urządzenia „rozrywkowe” jak karuzele, huśtawki i inne tym podobne. Było to miejsce zabaw Elżbiety i Marka.
Pani Łosiowa w swej dobroci udostępniała wszystkie te urządzenia dzieciom pracowników i mieszkańców Niemiec . Często sama pilnowała, aby dzieciom nie stała się jakaś krzywda. Szczytem jej dobroci było zaopiekowanie się ludźmi wysiedlonymi z okolic Poznania. Część tych wygnańców znalazła pracę w majątku, a pozostałym udzielono pomocy materialnej.
Pod koniec okupacji niemieckiej na plac przed szkołą podstawową przywieziono ludzi z Majdanka wysiedlonych z Zamojszczyzny. Byli to ludzie wygłodzeni i chorzy. Pani hrabina pierwsza pojawiła się wśród nich. Natychmiast na jej polecenie dostarczono im dużą ilość mleka, pieczywa i odzieży. Wszystko było darem pani Łosiowej. Przygarnęła też do swojego domu z tej grupy dziewczynkę, która była sierotą, zapewniając jej wykształcenie i dobry start życiowy.
W roku 1944 wojska sowieckie wkroczyły na tereny polskie. Państwo Łosiowie chcieli ewakuować się na zachód, jednak nie zdążyli. To, co chcieli zabrać ze sobą, zostało rozkradzione z wagonów kolejowych, którymi mieli odjechać ze stacji kolejowej Bystrzyca. Mimo licznych próśb ponawianych z ambony przez księdza Jędruszaka, niczego nie odzyskali.
Dworek został zajęty przez sowietów. Pijani żołnierze często grozili im śmiercią. Pewnej nocy byli nawet już rozstawieni pod ścianą do rozstrzelania. Uratowała ich służąca, która ubłagała ich uwolnienie.
We wrześniu 1944 roku w ramach przeprowadzanej reformy rolnej, pozbawiono państwa Łosiów całego majątku. W tym, co mieli na sobie, opuścili swój dworek i Niemce, aby zamieszkać w maleńkim pokoiku w Lublinie. Bez środków do życia, prześladowani przez władze PRL. Jednak państwo Łosiowie nie tracili nadziei na lepszą przyszłość. Mąż pani Marty dostał pracę na KUL-u. Panią Łosiową zatrudniono jako kierowniczkę zaopatrzenia w Szpitalu Kolejowym. Zmarła w Lublinie i razem z mężem została pochowana na cmentarzy przy ulicy Lipowej.
Katarzyna Małysz